Witaj:)

Dokładnie 8 lat temu w poniedziałek 28 maja 2012 roku wyruszyłam w podróż. Wtedy było po prostu rozwiązywaniem mej trudnej sytuacji osobistej, a nie sposobem na życie, jak jest teraz… Mam przed sobą obraz siebie sprzed tych 8 lat, jak zdenerwowana pakuję samochód. Miałam wyjechać w niedzielę, po drodze spać u koleżanki, a następnego dnia jechać dalej do Raciborza, bo tam miałam rozpocząć nową pracę. Nie wyjechałam, bo nie zmieściłam się z rzeczami do mego Golfika.. Poryczałam się i poszłam spać. Rano wstałam ze świeżą głową i rozdysponowałam, a czego rezygnuję, a co zabieram ze sobą dalej.. Jechałam z całym ekwipunkiem – własną pościelą z wełny, swoimi garnkami, książkami, a nawet 4 kwiatami doniczkowymi:) Samochód wypełniony był po brzegi. Po roku – niecałym – sprzedałam samochód i laptopa, część rzeczy wyrzuciłam, co wartościowsze – wysłałam paczką do mego rodzeństwa, a sama wyruszyłam dalej z plecakiem. Początkowo był to największy plecak 120 l, podobnie jak samochód rok wcześniej – wypełniony po brzegi, głównie ubraniami. Teraz zwykle mam plecak 60l, a w nim i laptopa, i moje „książki”, czyli zeszyty, w których pisuję, i ciuchy. To jest tylko jeden z przykładów zmian, które zadziały się w ciągu tego czasu u mnie, jednak świetnie obrazujący moją przemianę od gromadzenia rzeczy (wyruszając miałam mieszkanie 60m do mej dyspozycji wypełnione po brzegi) do plecaka, z którym się przemieszczam i kilku półek u taty, na których przechowuję resztę mego dobytku (np. książki, włóczki, buteleczki..). Kiedyś miałam kilka półek pełnych różnorodnych butów, a teraz mam jedną parę butów całorocznych, kalosze i japonki do chodzenia po asfalcie w mieście, bo na co dzień chodzę na boso. Kiedyś miałam pełno rzeczy materialnych i zbierałam kolejne, teraz cenię bycie, a przede wszystkim doświadczanie – doświadczanie życia, codzienności.. Kiedy wyruszałam, jadałam mięso i gotowe dania, bo nie cierpiałam i nie umiałam gotować. Teraz od 3 lat bawi mnie gotowanie i eksperymentowanie w kuchni roślinnej:) Robię wspaniałą pizzę, kopytka i racuszki:) Moje imię (a raczej obydwa – Nina Marta) oznaczają „pani, gospodyni” – chciałam być panią, a wzdrygałam się na bycie gospodynią, czyli „bycie kurą domową to nie dla mnie, ja jestem stworzona do wyższych celów”, co, oczywiście, jest kompletną bzdurą (przynajmniej teraz dla mnie). Teraz cieszy mnie bycie gospodynią – ugotować coś, posprzątać.. Co ciekawe – uwielbiam rzeczy, których większość ludzi (przynajmniej wśród napotkanych w mej podróży) nie lubi, np. sprzątanie, ogarnianie zagraconych szaf, strychów, półek.. Uwielbiam układać, porządkować, oczyszczać – mnie to cieszy i przychodzi z łatwością:) Jestem takim czyścicielem! Co jakiś czas też swoje rzeczy przeglądam i coś tam zawsze puszczam..

Jest jeszcze jedna ważna zmiana materialna u mnie – od ponad 6 lat w mej podróży towarzyszy mi Bazyl:) Ja całe życie byłam kociarą, poza tym nie przepadałam wcześniej ani za psami w ogóle, ani za Bazylem, który wówczas w naszej rodzinie był od ponad 6 lat. Poza tym podróżowałam, przemieszczałam się, bywałam w różnych miejscach.. Swoje 2 koty zostawiłam u taty (najpierw na 3 miesiące, a w końcu zostały i teraz są kotami taty), więc w ogóle przez głowę mi nie przeszło by brać psa.. a jednak on wybrał mnie – z czego do dziś jestem mega szczęśliwa! To taki boski pies!!

Mój boski towarzysz Bazyl (foto: Nina Marta Olszewska)

Najważniejsze zmiany zaszły w sferze rozwoju osobistego i duchowego. Z Bogiem bliżej jestem od 2011 roku i tak naprawdę dzięki temu w ogóle wyruszyłam, pomimo mych długów. Pierwszy rok to był rok lęku – co będzie dalej, skąd wezmę pieniądze, za co będę żyć, jak spłacę długi.. Każda kolejna przygoda w sumie podbudowywała mnie, pomimo, że niejednokrotnie zapowiadała się kompletna klapa.. Tak jak z wyjazdem do Egiptu jako animator w hotelu. Miałam na 3 miesiące wyjechać, zarobić trochę kasy, a jednocześnie przez ten czas nie martwić się o dach nad głową i jedzenie. I w ostatniej chwili mnie odwołali.. To był dramat, a jednocześnie jakaś część mnie czuła, że jest to po coś. Ostatecznie przyszła do mnie praca jako trener i opiekun, dzięki czemu w lżejszy sposób, w krótszym czasie zarobiłam więcej pieniędzy niż miałam zarobić w Egipcie. O szczegółach tej i o innych moich przygodach opowiadam w mej książce, którą piszę:)

Teraz jestem znacznie spokojniejsza niż kiedyś (co nie znaczy że jestem oazą spokoju – chciałabym, jednak to jeszcze przede mną – dalej rogi i zęby potrafię pokazać:). Mam dużo więcej zaufania do siebie, do ludzi, wszechświata. Choć zdarza mi się buntować, to zdecydowanie rzadziej, a znacznie częściej z ciekawością i otwartością reaguję na codzienne wyzwania:) Coraz bardziej poddaję się temu, co przynosi dana chwila, dany dzień. Cały czas uczę się z uśmiechem witać przeciwności czy krytykę – widzę tego korzyści i efekty, jak mi się uda (lub jak obserwuję takich, którzy to potrafią – jak ja im tego zazdroszczę!). Jakkolwiek jest mi lżej, radośniej, przyjemniej na co dzień. Nie żyję kalendarzem, a daną chwilą. Zwykle nie wiem, co będę robiła jutro, za tydzień czy za miesiąc i bardzo to sobie cenię. No i jeszcze jedno – NATURA! Zajmuje jedno z czołowych miejsc na liście moich wartości! Uwielbiam z nią obcować na co dzień – lasu, świeżego powietrza, zieloności potrzebuję do życia. Kiedy wyruszałam, znałam jedynie miętę z nazwy, a koniczynę z wyglądu.. A teraz – zbieram różne ziółka, robię z nich mieszanki i/lub octy, a nawet piszę i pokazuję roślinki na blogu! Niesamowite!

Podziwiam z bliska nawłoć kanadyjską na spacerze „Zioła ojca Gabriela” w Supraślu w 2017 r. (foto: Agnieszka Prymaka)

Wiem i czuję, że powoli czas mojej podróży się kończy. Za miesiąc czy rok, a może ciut później osiądę w Polsce lub nie, a na pewno w lesie lub gdzieś blisko i będę sobie żyć PO(WOLI) i NATURALNIE:)